Janowscy A. i W.

ADELA i WŁADYSŁAW JANOWSCY

Na podstawie wspomnień Joanny Grzelec z domu Janowskiej

Jedna ulica

Mieszkali na jednej ulicy, Adela z Baranowskich przy Gościńcu 20, Wacław Janowski pod numerem 37. – Oboje byli siekierczanami, więc naturalne, że poznali się na Siekierkach – wspomina ich córka, pani Joanna Grzelec. Być może pierwszy raz umówili się na spotkanie w karczmie prowadzonej przez brata ojca Wacława Janowskiego lub „na mieście”, we włoskiej cukierni Lardelliego przy Polnej. Ślub wzięli w 1937 roku. W tym samym roku zmarł ojciec pana Wacława, Władysław Janowski. Razem z żoną Genowefą zajmował się rolnictwem. Kobiety jeździły z mlekiem na sprzedaż do Warszawy, na tzw. gospody, głównie na ulicę Czerniakowską. – Babcia Genowefa miała własny wóz, to jeździła też sama aż na Chopina, przy Alejach Ujazdowskich – dodaje pani Joanna Grzelec. Na Siekierkach nazywano ich Władyś i Władysiowa. Mieli troje dzieci: Emilkę, Władkę i Wacława.

Zmiana warty

– „Jak ja byłem z wami, to wam się nic nie stało, ale ja wyjeżdżam, nie wiem, co będzie dalej” – tłumaczył po polsku Herman, dowódca niemieckiego oddziału stacjonującego w szkole na Siekierkach – wspomina pani Joanna. – Był koniec lipca 1944 jak ten Madziar przyszedł do sklepu i żegnał się z moją mamą.
Adela i Wacław Janowscy prowadzili wtedy sklep przy Gościńcu. Gdy wybuchło powstanie warszawskie, 1 sierpnia Wacław stawił się na Mokotowie, ale szybko wrócił, bo nie było dla niego broni. Dwa miesiące wcześniej pani Joanna skończyła roczek, a jej brat miał już 5 lat. Nowy oddział niemiecki zajął budynek szkoły podstawowej na Gościńcu.

Na boisko

23 sierpnia 1944 roku Niemcy nakazali wszystkim mężczyznom powyżej 16. roku życia z Siekierek i Augustówki stawić się na boisku przy szkole. Tym, którzy tego nie zrobili, groziło rozstrzelanie. – Mężczyźni przebierali się za kobiety, jakieś grabie w rękę, chusta, i uciekali – mówi pani Joanna. – Kiedyś nie było tak jak teraz: strzyżona trawka. Były sady, maliny, buraki. Niemcy sami do takiego ogrodu nie wchodzili, bali się. Pytali tylko: „Czy pan poszedł?”, i przechodzili do następnego budynku.
Zgłosiło się 126 mężczyzn, w tym Wacław Janowski. Zapędzono ich na aleję Szucha. Kazano wystąpić rzeźnikom, stolarzom, piekarzom. Okazało się, że jest to dla nich szansa na przeżycie. – Ci, którzy wrócili, opowiadali, że pozostałych rozstrzelano. Rzucali swoje kenkarty i krzyczeli tylko, aby powiadomić ich rodziny – opowiada pani Joanna. Jej ojciec już nie wrócił.

Ściana z gliny

Nie wiadomo, czy żołnierze niemieccy sami zaczęli wypędzać kobiety i dzieci z Siekierek, czy im też kazali się stawić w szkole następnego dnia. Może ci, co zostali, sami zdecydowali się uciec? Wacek Baranowski, brat Adeli Janowskiej, ukrył się w krzakach. Następnego dnia z siostrą, jej dziećmi, matką Julianną Baranowską i Genowefą Janowską zapakowali się na wóz. Wzięli trochę cukru, mąki, krowę i uciekli w rejon Konstancina-Jeziornej, do Chyliczek. Tam przetrwali do wyzwolenia. Na początku 1945 roku jako pierwszy wrócił Wacek Baranowski. Dzięki temu, że miał wóz z koniem, znalazł zatrudnienie przy odgruzowywaniu zrujnowanej Warszawy. Codziennie dostawał wypłatę. Na początku podkuł konia. – Wie pani, jaka to radość była, jak mu się udało konia podkuć na ostro?! Jakby wygrał 100 zł na loterii, bo koń mógł normalnie iść i można było bez przeszkód pracować – opowiada pani Joanna. Dom był spalony. Wracające kobiety powitał pies Ciapek i lalka małej Joanny leżąca obok ruin domu. Wacek zaczął stawiać ściany na glinie. Jedna z nich ocalała i jest częścią komórki stojącej za sklepem spożywczym przy ul. Gościniec.

Zwaśnione rody

Adela Janowska otworzyła sklep na Gościńcu. W 1948 roku ponownie wyszła za mąż, za wdowca Stefana Grzelca, ciotecznego brata swego pierwszego męża Wacława. Stefan, który w czasie drugiej wojny był na robotach w Niemczech, wrócił do Polski. Tutaj miał gospodarstwo i syna Ryszarda. Małżonkowie mieszkali ze sobą dwa lata, ale niestety nie ułożyło się im. Rozstali się. Upłynęło wiele wody w Wiśle, a historia ponownie zatoczyła koło. Po kilkudziesięciu latach pani Joanna Janowska i Ryszard Grzelec postanowili wziąć ślub. Na Siekierkach zawrzało. Dwa zwaśnione rody miały się wreszcie połączyć. – Niunia, ty się nie przejmuj tymi plociuchami – tłumaczyła pani Joannie babcia Genowefa. I jako jedyna miała rację. Szczęśliwe małżeństwo trwa ponad 40 lat, a na Siekierkach już niewiele osób pamięta historię ponownego połączenia rodów Grzelców i Janowskich.