Przejdź do menu Przejdź do menu Przejdź do treści głównej

DK Dorożkarnia, ul. Siekierkowska 28, 00-709 Warszawa

Kontakt Przejdź do facebook Przejdź do youtube

Historia

Grzelcowie St. i J.

STANISŁAWA i JAN GRZELCOWIE

Na podstawie wspomnień Stanisławy Grzelec

Małe Siekierki

Pierwszą samodzielną podróż odbyła w wieku czterech lat. Tata zaprowadził ją do tramwaju i powiedział do konduktora „Pan wysadzi to dziecko na rogu Szwedzkiej i Strzeleckiej, ona trafi gdzie trzeba.” Prawdopodobnie był to tramwaj numer 5 lub 18 (ten uruchomiono dopiero w 1908). Niedaleko Szwedzkiej matka chrzestna Marianny Ceryngier prowadziła sklep. To ona ją wychowała, mama zmarła przy porodzie młodszej siostry. Kilkanaście lat później Marianna już jako Zakrzewska sprowadziła się na Siekierki wraz z mężem Jakubem i sześcioletnią córką Stanisławą. Mieli dom przy Antoniewskiej, czyli na tzw. Małych Siekierkach, na których Stanisława Grzelec mieszka do dziś.

Pierwszy dom

W 1943 roku Stanisława wychodzi za mąż za Jana Grzelca (zdj. 1). Swój nowy dom stawiają naprzeciwko posesji rodziców na ziemi dziadków męża, rodziny Długoszów. Wprowadzają się 1944 roku, niedługo po tym wybucha powstanie warszawskie. Śpią na podłodze, bo ich dom zajmuje oddział powstańców. „Składowali u nas broń, ale mąż powiedział, że pod żadnym pozorem nie wolno im strzelać, bo wtedy nas wszystkich pozabijają.” – wspomina pani Stanisława. Mieszkanko było małe, na zewnątrz studnia z pompą. Gdy powstańcy przenieśli się na Sadybę Jan Grzelec natoczył dwie beczki wody, zasypał podłogi piachem i schował się w krzakach. U sąsiadów przed domem stało skoszone zboże i żołnierze niemieccy często brali pojedyncze snopy, podpalali i rzucali na okoliczne domy. Jeśli rzucili na dom Stanisławy i Jana, to ona biegła z wiadrem i gasiła ogień. Była w czwartym miesiącu ciąży. Obawiali się, że dwa świniaki zostawione w komórce spalą się żywcem. Wypuścili je i razem z rodzicami Stanisławy uciekli do Nowowoli pod Piaseczno. „30 stopni mrozu, a my w stodole spaliśmy” – wspomina pani Stanisława – Na ostatku jak byliśmy w tej Nowowoli to go złapali Niemcy do roboty do lasu. Jeden dzień go nie ma, drugi, na trzecią noc widzę, wraca z siekierą i piłą pod pachą, jeszcze do dzisiejszego dnia mam te narzędzia.”

Wanienka

W Nowowoli urodziła im się córka. Za odebranie porodu Stanisława zapłaciła pierścionkiem i pluszową kapą. Jan Grzelec (zdj. 3) przyjechał na Siekierki zaraz po oswobodzeniu. Dookoła domu ziemia była całkowicie rozkopana. „Za okupacji to była taka metoda – tłumaczy pani Stanisława – że zbierało się te srebrne pieniądze, aby było na wymianę. Pełna puszka po marmoladzie tych pieniędzy była zakopana obok domu, znaleźli ją i mieli nadzieję na więcej”. Jan Grzelec po powrocie wyremontował najpierw komórkę przy domu. Wanienkę znalazł do kąpania dziecka i jakieś dwa garnki stare, bo nie było w czym gotować. Po 10 dniach dziecko zmarło. „Ochrzciliśmy je, miała na imię Wandzia – wspomina pani Stanisława – Męża brat wziął trumienkę na plecy i pochował. Nie mieliśmy żadnych pieniędzy, ani aby grobowemu dać, ani księdzu.”

Jabłka na strychu

Po zakończeniu wojny najgorsze były początki. Kartofle zamarznięte, chleba brak, jedynie z cebulą z dworskiego pola można było coś zrobić, bo ona w ziemi nie marznie. Gotowała tą cebule w wodzie, a Jan Grzelec zbierał ją w worki i po trochu sprzedawał. „Jak raz poszedł na Pragę i sprzedał cały worek to kupił mi za to 10dkg kiełbasy – wspomina pani Stanisława – ale ja tyle czasu byłam na takiej byle jakiej diecie, że mało co, po tej kiełbasie nie umarłam.” Dom szybko udało się naprawić (zdj. 4), bo dach był tylko nadpalony, dzięki antonówkom, które dojrzewały pod dachem na sianie. Jan Grzelec wszystko sam odbudował. Jednak niedługo po powrocie został wzięty na dwa lata do wojska, do Wrocławia.” Był szefem na stołówkach – wspomina pani Stanisława – a ja w międzyczasie urodziłam dwóch chłopców. Sama, bez prądu, wody, o nie taka prosta sprawa, pojechałam na Rakowicką do pułkownika i mówię, że ja wam ten bagaż przywiozę, bo nie mam z czego żyć.” Niedługo po tym przyjechało wojsko przywiozło węgiel, rąbane drewno w workach, a żona dostała pensję, z której mogła utrzymać dzieci.

Będę Cię odwiedzał

Jan Grzelec był dekarzem, odremontowywał warszawskie dachy: na MDM-ie, na warszawskich kościołach. Zmarł w 1994 roku. „Krótko chorował – komentuje pani Stanisława – jak leżał w szpitalu to powiedział mi, że będzie mnie odwiedzał. I odwiedzał. Jem śniadanie, szklanka puka. Wieczorem leżę, w łóżku, czytam. Coś stuka. A jak nie dałam na Mszę Świętą to fajerka na kuchni skakała. Ale strachu na mnie nie rzucał. Tak było przez 2 lata. Chciałabym go zobaczyć jeszcze, ale widzieć nie widziałam.”- dodaje. Przeżyli razem prawie 52 lata (zdj. 2). Przy Antoniewskiej w komórce, w której Stanisława i Jan schronili się zaraz po wojnie ciągle znajduje się jego mały warsztat z narzędziami.

Portrety członków rodziny

Skip to content