Franczukowie

JÓZEFA i JAN FRANCZUKOWIE

na podstawie wspomnień Władysławy Papis z domu Franczuk/Fronczak

Punkt przecięcia − Warszawa

Było ich dwie. Młodsza Józefa i starsza Wiktoria. I był też Janek. Starszy brat. Wszyscy pochodzili ze wsi Lipniki leżącej między Garwolinem a Puławami. Gdy Józefa miała dwa lata, zmarł ich ojciec Antoni Proczek. Mama Karolina drugi raz wyszła za mąż za Antoniego Cicheckiego. Przeprowadzili się do oddalonej o 2 kilometry wsi Leonów. Józefa przystąpiła do pierwszej komunii w kościele w Maciejowicach. Główną drogą z domu do kościoła było 11 kilometrów, czyli około dwóch godzin solidnego marszu. Chodzili tam wszyscy razem. Cała rodzina należała do III Zakonu Franciszkańskiego skupiającego ludzi świeckich i duchownych. Gdy Józefa miała 15 lat, zmarła mama, a zaraz potem ojczym. Józefa przeprowadziła się do brata, a dwa lata później przyjechała do Warszawy, do siostry Wiktorii. Rozpoczęła życie w wielkim mieście. Jan Franczuk także przyjechał do Warszawy w latach 20. Urodził się we wsi Dzięcioły, 40 kilometrów na wschód od Siedlec. Ale nim losy tych dwojga się ze sobą splotły, minęło jeszcze sporo czasu. W 1924 roku Jan ożenił się ze starszą siostrą Józefy, Wiktorią. Nowożeńcy wynajęli mieszkanie na Siekierkach.

Pożar

W 1929 roku Wiktoria zachorowała na zapalenie płuc. Niespodziewanie zmarła, pozostawiając dwoje dzieci − Jadzię i Jasia. Tuż przed śmiercią poprosiła siostrę, aby zaopiekowała się maluchami. W tym samym roku Jan wziął ślub z Józefą, a w sierpniu 1930 roku przyszła na świat Władysława. – Urodziłam się w mazowieckiej chacie krytej gontem – wspomina pani Władysława – którą rodzicie wynajmowali od braci Grabowskich z Augustówki. Adres: Gościniec 36. Stały tam dwie chaty nieoddzielone ogrodzeniem. Utworzyło się między nimi duże boisko, bardzo dobre do gry, na przykład w dwa ognie.
W 1936 roku Franczukowie kupili kawałek ziemi przy Polskiej 28a (w miejscu, gdzie teraz kończy się wiadukt). Jan zbudował dwuizbowy dom. Obok stał dom państwa Bąków, a naprzeciwko drewniany, dwupiętrowy – państwa Adamczyków. Niedługo po spłaceniu przez Franczuków weksli wybucha II wojna światowa. – Front był blisko nas, tam gdzie jest zakręt Antoniewskiej do Polskiej. Tylko kilku polskich żołnierzy z CKM-ami stało – wspomina pani Władysława. – Wybuchł wielki pożar, ten dwupiętrowy dom Adamczyków spłonął.
Gdy wchodzili Niemcy, Franczukowie schronili się na Polskiej 17 (teraz jest tam przystanek autobusowy), w piwnicy murowanego budynku. – Żołnierze przynieśli rannego oficera – opowiada pani Władysława. – Przychodzili co jakiś czas i donosili mu meldunki. Prosił ich, aby go wynieśli z tej piwnicy i położyli na ulicy, bo jak wejdą Niemcy, to zabiją wszystkich. Zabrali go do innego domu i przebrali w cywilne ubranie. Jak Niemcy weszli, wyglądał jak cywil.
Wszystkich mieszkańców Siekierek, Zawad, Augustówki przepędzono do Wilanowa, mężczyzn przez ponad dwa tygodnie przetrzymywano w tamtejszym kościele.

Zacierki z razowej mąki

Znów wrócili do chaty mazowieckiej przy Gościńcu 36. – Największe kłopoty mieliśmy z ogrzewaniem, bo to była duża przestrzeń – wspomina pani Władysława. Jan Franczuk po wybuchu II wojny dalej pracował w magistracie, dostawał też rentę inwalidzką, bo został ranny w czasie I wojny. Zajmował się oczyszczeniem miasta, jego rewir to była ulica Lwowska. Dostawał umundurowanie, miał stałą pensję. Tyle, że stawki ciągle były przedwojenne, a ceny życia już po inflacji. – Doszło do tego, że były gotowane dwa posiłki dziennie – mówi pani Władysława. – Kasza, krupnik, zacierki z razowej mąki.
W utrzymaniu rodziny zaczęła pomagać Józefa. Jeździła najpierw do Garwolina, potem do Jackowic niedaleko Łowicza, kupowała na wsi mąkę, co dzień, dwa worki po 20 kg i sprzedawała na Siekierkach.

Bałtyk – polskie morze

Do szkoły przez pierwsze dwie klasy Władysława chodziła do nowego budynku przy Gościńcu. Nie pamięta kto w 1940 był kierownikiem. Pewnego dnia na lekcje przyszli żołnierze niemieccy. Wizytacja. Przeglądali zeszyty. – Pamiętam jak wzięli mój i znaleźli tam taki zapis: „Bałtyk, polskie morze”. Zaczęli wrzeszczeć i wyprowadzili kierownika – wspomina Władysława. – Już na Siekierki nie wrócił. Budynek został potem zajęty przez żołnierzy, a my uczyliśmy się w prywatnych mieszkaniach.
W 1942 roku przeprowadzili się do drewnianego domu, który wynajmowali państwo Janowscy. To tu 3 maja 12-letnia Władzia miała pierwsze objawienie (zdj. 1 i 2). Na drzewie wiśni zobaczyła Matkę Bożą. – Zdjęcie jak klęczę na oknie zrobił taki młody człowiek i dał mojej mamie – mówi pani Władysława. Okno jest otwarte, a szyby połatane z kawałków, ale to nie dlatego, że o nie nie dbaliśmy. Kilka dni wcześniej nad Wilanówką zrzucono trzy bomby.
Objawienia powtarzały się w kolejnych latach, mimo że rodzina Władysławy Fronczak (liczne zmiany dokumentów spowodowały przekształcenie nazwiska) po wojnie nie wróciła już na Siekierki. Początkowo na miejscu objawień zbudowano małą kapliczkę (zdj. 3 i 4). Teraz jest tam budynek Kaplicy na Miejscu Objawień oraz Sanktuarium Matki Bożej Nauczycielki Młodzieży.